Masz wrażenie osłabionej wątroby? Osłabionych nerwów? Słabego żołądka? Zrób to co robili wiktoriańczycy i nalej sobie przysłowiowa szklaneczkę mrowiącej język tonizującej wody.
Dzisiaj najbardziej znany jako połowa doskonałego angielskiego koktajlu, swoje istnienie rozpoczął jako napój orzeźwiający ciało i ożywiający ducha. Teraz jego bąbelkowa historia została ujawniona dzięki dwóm botanikom uwielbiającym popijać tonik.
“Pewnego sierpniowego popołudnia – oczywiście z tonikiem – udałam się do Królewskich Ogrodów Botanicznych w Kew, aby spotkać się z Kim Walker oraz Markiem Nesbittem” – tak relacjonuje swoje pierwsze spotkanie reporterka New Scientist – Stephanie Pain. Tam w magazynie o kontrolowanej temperaturze znajduje się ogromny zbiór skarbów botanicznych londyńskich Kew Gardens i jednocześnie największa na świecie kolekcja kory drzew chinowych – źródła najważniejszego składnika toniku, mianowicie chininy. Regał za regałem – od podłogi po sam sufit – zawiera tysiące próbek kory wraz z buteleczkami, paczkami, słoiczkami pełnymi nasion chinowca, proszków i ekstraktów. Kto ma okazję – polecamy miejsce do odwiedzenia.
Botanicy Walker i Nesbitt przeszukali tę kolekcję i archiwa Kew Garden, aby prześledzić ewolucję toniku w swojej najnowszej książce “Just the Tonic: A natural history of tonic water”. Okazuje się, że zarówno smak, jak i musy są zakorzenione w medycynie. To opowieść o odkryciach, przygodach, imperialnych ambicjach, a także biopiractwie i… mitach.
Drzewa chinowe pochodzą z Ameryki Południowej. Istnieje 25 gatunków (ten dwudziesty piąty odkryto dopiero w 2013 roku). Ograniczone są w zasadzie do lasów mglistych – czyli niskich lasów strefy międzyzwrotnikowej, występujących na obszarach górskich, gdzie stale zachodzi kondensacja pary wodnej, wskutek czego utrzymują się chmury i mgły. Tylko 1% światowych zasobów leśnych to lasy mgliste. Wracając do chinowców to, rosną wzdłuż wschodnich zboczy Andów od Kolumbii po Chile. Kora drzewa zawiera dziesiątki gorzkich alkaloidów, w tym chininę. W naturze zadaniem chininy jest powstrzymywanie głodnych roślinożerców, a tonikowi zapewnia charakterystyczny gorzki smak i orzeźwiającą cierpkość. Przez prawie 300 lat było to jedyne znane zachodniej medycynie lekarstwo na malarię.
Jak przystało na każde “cudowne lekarstwo”, duża część jego historii wydaje się niewiarygodna. Przykładowo – jak odkryto lecznicze właściwości kory? Najstarsza zachowana pisemna wzmianka mówiąca o użyciu jej do leczenia malarii pochodzi z 1633 roku, czyli długo po tym jak hiszpańscy kolonizatorzy najechali Południową Amerykę. Jedna z historii mówi o tym, że jezuiccy księża odzyskali zdrowie po gorącze spowodowanej malarią po wypiciu wody, w której leżało zwalone drzewo chinowe. Miejscowi z resztą nazywali je po prostu “drzewem gorączki”. Sugeruje to, że korzystali oni z leczniczych właściwości chinowca długo przed przybyciem Hiszpanów. Jednak wówczas w Andach nie znano malarii. Podróżując po Ekwadorze w XVIII wieku, francuski odkrywca Charles Marie de La Condamine napisał, że rdzenni ludzie dowiedzieli się o zdrowotnych właściwościach kory, przyglądając się lwom górskim, które ją żuły.
To opowieść o odkryciu, przygodzie, imperialnych ambicjach oraz… biopiractwie
Chociaż odkryto, że wieści o leczniczych właściwościach wraz z zapasami tej kory dotarły do Hiszpanii przed rokiem 1630, to legenda mówi, że w 1638 roku hrabina ChinchOn, żona wicekróla Peru, umierała na gorączkę. Wówczas została uratowana przez korę drzewa chinowego. Wdzięczna za to, że przeżyła popłynęła na powrót do Hiszpanii i ogłosiła wieści o leczniczym drzewie. Ponad sto lat później historię tę wzmocnił botanik Carl Linnaeus, który nazwał to drzewo właśnie “chinchona” (wygląda na to, że jest umiejętności naukowe były lepsze od pisemnych…). Chociaż opowieść została całkowicie obalona, to istnieje w podaniach ludowych do dzisiaj.
Bardziej prawdopodobne jest, że to właśnie księża jezuiccy po powrocie z Południowej Ameryki wprowadzili to lekarstwo w Europie. Na początku było znane jako “kora jezuicka”, jednakże protestanci z Anglii i Holandii nazywali je “klerykalnym oszustwem”. Jednakże lek działał, więc bunt związany z nazwą nie utrzymał się zbyt długo. Zasoby kory szybko rozprzestrzeniły się po całej Europie, gdzie malaria pozostała plagą w podmokłych i nizinnych regionach jeszcze do XX wieku. W 1677 roku “kora jezuicka” została umieszczona w Farmakopei Londyńskiej jako “doskonała rzecz przeciwko wszelkim zimnicom” (zimnica – stara nazwa malarii – przyp. red.).
Przez dwa stulecia Europa importowała korę chinowca w Ameryki Południowej. Handel był jednak bardzo destruktywny. – W przeciwieństwie do cynamonu, ludzie ścinali całe drzewa, aby je obedrzeć z kory – mówi Alexandra Antonelli, dyrektor Ogrodów Kew oraz ekspert w dziedzinie chinowca. W 1802 roku, podczas swojej podróży do Chile, niemiecki odkrywca Alexander von Humboldt zauważył, że grubsze i starsze drzewa stały się rzadkością. – Zaalarmował, że niezrównoważone zbieranie kory chinowca będzie miało poważny wpływ na dostawy do Europy – dodaje Antonelli.
Nie był on w tym sam. Do połowy XIX wieku popyt na korę chinowca gwałtownie wzrósł po tym jak udało się wyizolować chininę i potwierdzeniu, że jest nie tylko lekiem, ale również środkiem profilaktycznym przeciwko malarii. – Europejczycy chcieli więc kontroli nad jakością oraz ilością poprzez sadzenie chinowca na własnych plantacjach, które znajdowały się w tropikalnych częściach ich imperiów – dodaje Nesbitt. Jednakże ludzie z Ameryki Południowej byli świadomi, że jeśli obcym uda się zdobywać drzewa samemu, to ich dotychczasowe środki do życia będą zagrożone. Zdobycie więc nasion czy młodych drzewek wymagało podstępu. Wprowadzono groźbę aresztu, a nawet jeszcze bardziej surowe formy kary. W Peru krążyły pogłoski, że każdemu przyłapanemu na kradzieży drzew będą obcięte stopy. – Jednakże polityczna niestabilność w regionie jak ten sprzyjała rozwojowi biopiractwa – przyznaje Nesbitt.
Złe zyski
Botanicy i odkrywcy pozyskiwali sadzonki i nasiona, jednakże bardzo często młode drzewa umierały, a z nasion wyrastały drzewa, które produkowały mało chininy. Ilość chininy waha się w zależności od gatunku. Stężenie może być od zaledwie 0.2 procent do 13 procent. – Zbieranie nasion było ryzykowne – mówi Walker. – Dopiero po 10 latach byłeś w stanie ocenić czy drzewo jest odpowiednie.
Połowa zbiorów, które można zobaczyć w Kew pochodzi od kolekcjonera Johna Eliota Howarda – angielskiego farmaceuty oraz “chinologa”. Spędził on praktycznie całą swoją karierę próbując rozwiązać zagadkę która importowana kora jest najlepsza i skąd dokładnie pochodzi. – Howard próbował dokonać ‘odwróconej botaniki’, aby połączyć konkretną korę z konkretnym gatunkiem drzewa oraz ustalić jego geograficzne pochodzenie. Dzięki temu osoby zbierające korę mogły wybierać najlepsze drzewa do uprawy – przyznaje Walker. Wiele próbek zawiera też chemiczną analizę wykonaną przez Howarda. Obecne badania potwierdzają, że były one wyjątkowo dokładne.
W XIX wieku brytyjskie i holenderskie plantacje w Indiach oraz Indonezji zniszczyły handel z Południową Ameryką, który nigdy nie odzyskał swojej świetności. Chinina pozostawała najważniejszym lekiem przeciw malarii do późnych lat 40. XX wieku, zanim pojawiły się syntetyczne alternatywy. – Chinowiec mógł uratować więcej ludzi niż jakakolwiek inna roślina – przyznaje Antonelli. Chinina uzyskiwana z kory do dnia dzisiejszego odgrywa istotną rolę w medycynie. Wykorzystuje się ją przy leczeniu częstych skurczów nóg oraz reumatoidalnym zapaleniu stawów. Wciąż jest też stosowana w leczeniu malarii odpornej na leki syntetyczne.
To tyle, jeśli chodzi o zdrowy aspekt toniku. Ale co powiesz o jego kolejnej magicznej właściwości? O orzeźwiającej i musującej wodzie? Ma ona również swoje początki w niekończącej się pogoni człowieka za dobrobytem.
Wody uzdrowiskowe oraz mineralne od wieków cieszą się reputacją napojów zdrowotnych. Ich popularność wzrosła w XVIII wieku, kiedy zadebiutowała woda gazowana za przyczyną angielskiego chemika Josepha Priestleya. W 1767 roku znalazł on sposób na rozpuszczenie “stałego powietrza” (dwutlenku węgla) w wodzie, aby wywołać jej musowanie albo inaczej – “bulgoczącej scyntylacji”. Wkrótce potem gazowane wody były sprzedawane na różne choroby jak dna moczowa, niestrawności czy jako ogólne panaceum. Dzięki dodaniu węglowodanu sodu można było rozpuścić w wodzie więcej dwutlenku węgla, co doprowadziło do powstania pierwszej wody sodowej. Wkrótce była ona dostępna we wszystkich dobrych aptekach.
Dzięki reputacji cudownego leku, chinina znalazła zastosowanie w wielu szarlatańskich miksturach
Do stworzenia toniku została więc tylko kwestia dodania chininy do wody sodowej. Ze swoją reputacją cudownego leku, już wtedy znalazła drogę do wszelkiego rodzaju napojów ogłaszanych jako środek leczniczy na wszystko – od czerwonki po ospę, bóle zębów, środki na łysienie czy ogólną odporność. W czasach wiktoriańskich dominowały wina tonikowe – wino pomagało zamaskować gorzki smak. Ponieważ stały się bardzo popularne, lekarze obawiali się, że pod przykrywką leczenia będą one wspomagały rozwój alkoholizmu.
W 1835 roku Hughes i spółka, dostawcy “słynnych pigułek chininowych”, plastrów kukurydzianych oraz francuskiej glinki kosmetycznej, ogłosili nowy produkt – chininowa woda sodowa. Ten produkt zaginął jednak bez śladu. Większy sukces osiągnął w 1858 roku Erasmus Bond – prawdopodobnie ze względu na lepszą nazwę – “opatentowana przez Pitta napowietrzona woda tonikowa”. To był strzał w dziesiątkę – słowo tonik, a do tego obietnica lepszego zdrowia. Inne marki szybko poszły w te ślady i chociaż na początku był zalecany tylko do wspomagania trawienia, tonik szybko stał się znany jako zdrowy, orzeźwiający napój. Najwięcej był spożywany przez ludzi w gorących klimatach, ze względu na swoją orzeźwiającą moc. Niektórzy mówili, że dobrze komponuje się z kroplą ginu…
Woda tonizująca jest do dzisiaj nierozerwalnie powiązana z ginem. Kiedy w latach 60. gin wypadł z łask, spadła również gwałtownie sprzedaż toniku. Po wynalezieniu rzemieślniczego ginu w XXI wieku, na nowo odkryto jego drugą, brakująca połowę. Nastąpił wówczas rozwój wszelakich odmian smakowych wód tonizujących. – Jest to moment odsunięcia się toniku od alkoholu – mówi Nesbitt. – Tonik jest po prostu wspaniałym napojem. W sumie tonik bez dodatku ginu jest sam w sobie oryginalnym, historycznym napojem.
Bardzo angielski koktajl
Kto zatem pierwszy dodał gin do toniku? – Wszystko wskazuje na to, że po raz pierwszy gin do toniku dodano w Indiach, kiedy te jeszcze były pod brytyjskim panowaniem – mówi Mark Nesbitt z London Kew Garden’s. – Z pewnością koktajl ten był już pity w latach 60. XIX wieku.
Mówi się, że Brytyjczycy popijali w Indiach G&T (gin i tonik) w celu uchronienia się przed malarią. Niezależnie, czy to było prawdą czy nie, to należy pamiętać, że tonik wówczas zawierał 10 razy więcej chininy niż obecnie. Czyniło go to praktycznie nie możliwym do wypicia. Nie mniej ponoć spożywano go całymi galonami. Jednakże jak można się domyśleć, ochrona ta była bardzo niewielka. Ale nie o to w sumie chodziło – w Indiach wówczas, gdzie było dużo brudu i kurzu, tonik gin z tonikiem był po prostu smacznym, orzeźwiającym napojem.
Jak to się zatem stało, że G&T stał się kwintesencją angielskiego koktajlu? Ogólna historia mówi o tym, że nawyk ten przywieźli ze sobą obywatele Zjednoczonego Królestwa, którzy powrócili do kraju po odzyskaniu przez Indie niepodległości.
– To nie jest prawda – mówi Nesbitt. Razem z Kim Walker znaleźli raporty w gazetach dotyczące jazdy pod wpływem alkoholu z lat 20. XX wieku. – Zawarto w nich nie tylko rodzaj drinku, ale również jak wiele zostało go wypite – mówi Nesbitt. Kopiąc głębiej nie znaleźli już więcej informacji. Koktajle stały się popularne pod koniec XIX wieku, jednakże G&T nie pojawiają się we wczesnych menu pubów i barów, ani na listach oraz instrukcjach miksologów czyli wczesnych barmanów.
– Wydaje się, że kluczowy okres przypada na lata 1880-1920 – mówi Nesbitt. – Jednak dokładnie kiedy i dlaczego – to wciąż pozostaje dla nas zagadką.
Źródło: New Scientist