Pamiętacie, jak to było z Plutonem? W roku 2006 Międzynarodowa Unia Astronomiczna (IAU) przegłosowała zredukowanie uwielbianej dziewiątej planety do zwykłej planety karłowatej. Minęła ponad dekada, a wydaje się, że niektórzy mają wciąż problem, aby się z tym pogodzić. Nie mniej trzeba to dodać: sprawy dalej wymykają się spod kontroli, jeśli chodzi o księżyce znajdujące się w naszym Układzie Słonecznym.
W tym roku, 7 października, astronomowie ogłosili odkrycie 20 księżyców wokół Saturna. Sprowadziło to całkowitą liczbę naturalnych satelitów w naszym układzie planetarnym do 214 sztuk. Problem w tym, że niektóre z tych nowych satelitów mają… 5 kilometrów średnicy. Oznacza to, że spacer po całym odwodzie zająłby jakieś 4 godziny. W porównaniu do niektórych obiektów, które nazywamy księżycami, gdzie niektóre kwalifikowałyby się do terminu planety, gdyby same nie krążyły wokół jednej, to te nowe, to w zasadzie po prostu większe skały.
Pomimo wszystkich kontrowersji z redefinicją planety, IAU nie wypracowała jak dotąd oficjalnej definicji księżyca. Generalnie, planetolodzy biorą za księżyc każdy naturalny obiekt, który orbituje wokół planety lub.. planety karłowatej ma się rozumieć. Niektórzy dodają, że inne mniejsze obiekty mogą mieć również swoje księżyce – w tym właśnie księżyce same w sobie. Niektórzy mówią o nich “drobne księżyce” (Eng. moonlet), zwłaszcza o małych obiektach krążących wokół pierścieni Saturna.
Wydaje się, że może nastał czas, abyśmy zaczęli rozróżniać pomiędzy prawdziwymi księżycami, a zwykłymi małymi skałami. Nie chodzi tylko o to, że odkrywamy co chwila coraz mniejsze orbitujące obiekty, ale ze względu na fakt, że zwiększa się znaczenie księżyców w ogóle. Trzy księżyce z naszego Układu Słonecznego – Enceladus, Tytan i Europa – są powszechnie uznawane za najlepsze miejsca do życia poza Ziemią. To co jest możliwe na tych ogromnych obiektach, nie jest po prostu możliwe na 5-kilometrowym głazie o prostej chemii i niskiej różnorodności powierzchni.
Gdzie zatem narysować granicę? Najprościej byłoby po prostu określić najmniejszy rozmiar, od jakiego obiekt nazywamy księżycem. Planetolodzy jednak unikają zazwyczaj takich kryteriów, ponieważ czasem określenie rozmiarów obiektu ze względu na odległość jest po prostu trudne. Jeśli wykryjemy egzoksiężyc – księżyc orbitujący wokół planety znajdującej się poza naszym układem planetarnym – to będziemy w stanie określić jego masę, ale nie jego promień.
Co jeśli mielibyśmy definiować zatem księżyc na podstawie jego masy? Jednym z wymogów IAU na to, aby obiekt był uznawany za planetę jest to, czy obiekt ma wystarczającą masę, aby jego grawitacja mogła mieć wpływ na kształt zbliżony do kulistego. Lodowate obiekty mogą się łatwiej zaokrąglić niż skaliste, stąd lodowe księżyce mogą mieć 400 kilometrów średnicy, kiedy skaliste muszą mieć około 600 kilometrów średnicy, aby móc tworzyć “oczekiwany” kształt.
Wykluczałoby to w ten sposób wiele księżyców, które obecnie uważamy za księżyce, jak na przykład księżyce Saturna – Pan oraz Atlas, które kształtem przypominają bardziej pierogi. Po takim rozpoznaniu w naszym układzie zostałoby tylko 19 obiektów rozpoznawanych jako księżyce: cztery krążące wokól Jowisza, siedem wokół Saturna, pięć w okolicy Urana, po jednym miałby Neptun, Pluton, no i oczywiście Ziemia. Resztę z nich określilibyśmy “moonletami” czy może… księżycami karłowatymi?
Taka liczba księżyców byłaby prostsza w zarządzaniu (nie mówiąc jak wdzięczne byłyby dzieci w szkołach ;)), a także oznaczałoby, że grupa, którą nazywamy księżycami miałaby ze sobą więcej wspólnego, niż ma to miejsce obecnie.
Taka inicjatywa pojawiła się właśnie w umyśle Leah Crane – absolwentki Carleton College, korespondentki magazynu New Scientist oraz autorki bloga “Down here on Earth”. A wy jakie macie na ten temat zdanie? Waga, wielkość czy ilość? A może coś innego?