Dziennikarze piszący o sprawach międzynarodowych w latach 20. i 30. XX wieku, określali tę epokę jako powojenną. Wydarzenia widzieli przez pryzmat I Wojny Światowej, która kilka lat wcześniej spustoszyła Europę. Piszący w czasach współczesnych historycy odnoszą się do tych samych lat, co wspomniany okres, z prostego powodu – analizują to, co wydarzyło się w tamtych latach, co doprowadziło do jeszcze bardziej destruktywnej II Wojny Światowej. Czy po kolejnych doświadczeniach z globalną wojną mamy opanowaną zdolność przewidywania? Chyba nie – chociaż powinniśmy…
Agresja militarna Rosji na Ukrainę to jeden z momentów, które skłaniają do reinterpretacji naszych czasów. To, co było nazywane 30-letnim pokojem, który nastąpił po zimnej wojnie (z tendencją do zapominania – świadomie lub nieświadomie – wojny w byłej Jugosławii), się już zakończyło. Przyszli historycy będą patrzeć na ostatnie dziesięciolecia w zasadzie tak samo, jak my na okres międzywojenny – jako zmarnowaną szansę.
Im szybciej jako obywatele świata przyznamy się do tego, tym lepiej będziemy mogli przygotować się na to, co dalej. Niestety w zachodnich państwach panuje rodzaj osobliwego, egoistycznego zaprzeczania, przez co nie jest możliwe dostrzeganie powagi obecnego konfliktu. Apele o obronę postzimnowojennego porządku europejskiego nie mają sensu – ta era się skończyła.
Po zajęciu Krymu w 2014 roku kanclerz Niemiec, Angela Merkel, po rozmowach z Putinem przyznała do prezydenta Obamy, że jej zdaniem Putin stracił kontakt z rzeczywistością. Przyznała, że – żyje w innym świecie. Dziś wszyscy w nim żyjemy. Pamiętacie greckiego historyka Tukidydesa? Powiedział słowa, które są adekwatne do obecnej sytuacji na świecie – “Silni robią, ile mogą, a słabi cierpią, ile muszą”.
Zadawanie sobie pytania, jak do tego doszło, jest w dalszym ciągu istotne. Jak nie dla nas, to dla przyszłych pokoleń. Warto zauważyć, że nie jest to wojna po prostu Rosji, ale Rosji Putina. Pochodzi on ze szczególnego pokolenia rosyjskich funkcjonariuszy, którym nigdy nie udało się pogodzić z porażką Moskwy w zimnej wojnie. Na ich oczach też zniknął z mapy Związek Radzicki i to bez strat militarnych czy inwazji innego mocarstwa. Z ich punktu widzenia atak na Ukrainę – po wielu latach destabilizacji i finansowania polityki dzielącej narody (halo, Polska!) – to punkt zwrotny i konieczny na drodze do odbudowy ich wizji świata. Putin nie jest zainteresowany pisaniem przyszłości – on chce napisać na nowo przeszłość.
Obserwując rosyjskie pociski atakujące Kijów czy – tak jak ostatniej nocy Charków – w nastroju oburzenia i bezsilności, część z nas (którzy pamiętają rozpad Jugosławii) pamięta, że czuła to samo w 1999 kiedy NATO bombardowało Belgrad – w tym, co sami nazwali „pierwszą w historii wojną o prawa człowieka”. Operacja Allied Force została podjęta wobec nieskuteczności podejmowanych wcześniej działań dyplomatycznych na kraj, który był mocno zależny od Rosji. Inwazja Putina może bardziej dotyczyć zemsty na świecie, który nastał po zimnej wojnie, niż być elementem jakiejś wielkiej strategii.
W tym miejscu chcę przypomnieć różnicę między rewizjonizmem a rewanżem – odwetem. Rewizjoniści chcą zbudować ład międzynarodowy według ich upodobań. Rewanżyści kierują się ideą zwrotu wektora czasu – marzą nie o zmianie świata, ale o zamianie miejsca ze zwycięstwami ostatniej wojny.
Jeśli Putin odniesie sukces, to świat zachodni może winić tylko siebie. Podczas kiedy zachodnia opinia publiczna była zahipnotyzowana myślą, że Rosja pogrąża się w głębokim upadku (w Wielkiej Brytanii niektórzy lubili ją nazywać “stacją benzynową z bombami atomowymi”), rosyjski prezydent zaczął realizować swój plan. Od lat Putin nawiązuje już do budowania strefy wpływu na podwalinach byłego ZSRR – rozpoczął od wojny z Gruzją w 2008 roku, w 2014 roku przejął Krym. Następnie przejął politycznie Białoruś i zawiązał gospodarcze sojusze z Chinami. Teraz podjął kolejny dramatyczny krok.
W zeszły czwartek prezydent Biden w odpowiedzi na inwazję na Ukrainę powiedział, że zamierza uczynić z Putina “pariasa na arenie międzynarodowej”. Wydaje się, że byłaby to odpowiednia kara za takie naruszenie prawa międzynarodowego – jednak sprawy mogą nie wyglądać tak łatwo. Istnieje realne zagrożenie, że zamiast tego to zachód może stać się bardziej odizolowany.
W ciągu ostatnich dwóch miesięcy sojusz Moskwa-Pekin przeszedł od hipotezy do rzeczywistości dzięki wspólnemu celowi – zakwestionowanie amerykańskiej dominacji. Podczas gdy chińskie elity nie są zbytnio podekscytowane lekkomyślną inwazją Rosji na Ukrainę (Chińczycy są bardziej nastawieni na nienaruszenie suwerenności państwa), to nie ma wątpliwości, że pozostaną po stronie Moskwy. W końcu Pekin odmówił oficjalnego określenia działań Putina jako inwazję czy wojnę. A w dodatku prezydent Xi Jinping może być największym beneficjentem obecnego kryzysu – Ameryka póki co wygląda na słabą i teraz ugrzęzła w Europie, wspierając ochronę granic NATO. Przez to nie jest w stanie w odpowiedni sposób skoncentrować się na sytuacji w Azji.
Część krajów postrzega konflikt między Rosją a Ukrainą jako element gry pomiędzy starymi imperialistami i uważa, że ich nie dotyczy. Nakładanie sankcji jest oczywistym krokiem, ale nie można zapomnieć, że w ten sposób podnoszą się ceny energii i żywności.
Zachodowi może udać się przekonać sceptyków do postawienia się także Putinowi, kiedy uda się pokazać, że stawką w Ukrainie nie jest los prozachodniego reżimu, ale suwerenność stosunkowo nowo narodzonego państwa postimperialnego (Zgromadzenie Narodowe ogłosiło niepodległość Ukrainy 24 sierpnia 1991). Niektóre kraje zaczynają to rozumieć – ambasador Kenii przy ONZ powiedział – Sytuacja przypomina naszą historię. Kenia i prawie każdy afrykański kraj narodził się wraz z końcem imperium.
A co dla samej Europy oznacza koniec pokoju? Wojna w Ukrainie ma przerażający potencjał, by rozgrzać zamrożone konflikty na peryferiach kontynentu – w tym w innych miejscach postsowieckiej przestrzeni a także na zachodnich Bałkanach. Przywódcy Serbii mogą odebrać potencjalne zwycięstwo Putina w Ukrainie jako sygnał do demontażu Bośni. Podobnie inni przyjaźni Putinowi przywódcy w Unii Europejskiej (ponownie – halo Polska, halo Węgry) mogą poczuć się ośmieleni jego zwycięstwem i rozpocząć dalsze działania demontujące Unię Europejską. Inwazja na Ukrainę zjednoczyła Europę, ale też może mieć negatywny wpływ na jej integralność i pewność siebie.
Fundamentalne wydarzenia z minionego tygodnia będą wymagały radykalnego przemyślenia koncepcji samej Europy. Przez ostatnie 30 lat Europejczycy utrzymywali się w przekonaniu, że siła militarna nie jest warta aż tak dużych kosztów i że dominacja militarna Ameryki wystarczy, aby odwieść inne kraje od prowadzenia wojny – zwłaszcza tej na dużą skalę. Spadły wydatki na obronność, które zostały zastąpione siłą ekonomiczną. Patrząc na to co się wydarzyło – miękką siłą.
Sankcje nie powstrzymają czołgów – hołdowane przekonanie, że współzależność gospodarcza jest gwarancją pokoju, okazało się błędne. Wychodzi na to, że uniwersalne zachowania wobec doświadczeń związanych z II Wojną Światową mają zastosowanie raczej w Europie, a nie na całym świecie. Kapitalizm nie wystarczy, aby złagodzić autorytaryzm. Handel z dyktatorami nie zwiększa bezpieczeństwa twojego kraju, a przechowywanie w twoich bankach pieniędzy skorumpowanych przywódców i o wątpliwej reputacji, nie ucywilizuje ich. Te zachowania zaczną cię również psuć i powodować, że idziesz na coraz większe ustępstwa czy tolerancję, próbując zachować swoje wyobrażenie o status quo. Wszelkie układy związane z rosyjskim gazem spowodowały, że kontynent stał się bardziej niepewny i wrażliwy na drastyczne zdarzenia jak wojna.
Najbardziej nieprzewidywalnym i być może destabilizującym skutkiem wojny wywołanej przez Rosję może być to, że coraz więcej osób zacznie się zgadzać z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim w kontekście potencjału nuklearnego. Na Monachijskim Forum Bezpieczeństwa, które odbyło się w tym miesiącu stwierdził, że Kijów popełnił błąd rezygnując z broni jądrowej odziedziczonej po Związku Radzieckim – w zamian za jej brak, Ukraina miała być bezpieczna. – Ukraina otrzymała gwarancje bezpieczeństwa za rezygnację z trzeciego na świecie potencjału nuklearnego. Nie posiadamy już tej broni. Nie mamy też bezpieczeństwa. Nie posiadamy również części naszego terytorium, większego niż Szwajcaria, Holandia czy Belgia – mówił 19 lutego Zełenski na wspomnianej konferencji.
Niechęć Stanów Zjednoczonych do obrony zaprzyjaźnionego kraju, może sprawić, że przynajmniej część amerykańskich sojuszników uwierzy, że to broń nuklearna jest jedynym sposobem na zagwarantowanie suwerenności. Nietrudno sobie wyobrazić, że sąsiedzi Chin myślą w ten sam sposób. Fakt, że większość Koreańczyków z Korei Południowej opowiada się teraz za pozyskiwaniem broni jądrowej przez ich kraj, sugeruje, że zachowania Kim Dzong Una czy obecnie Putina, zagrażają ważnemu światowemu postanowieniu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. A napięcia światowe z coraz większą ilością dłoni nad czerwonymi przyciskami będą prowadziły tylko do jednego – unicestwienia cywilizacji, jaką znamy – i to zanim zrobią to zmiany klimatu.
W 1993 roku niemiecki poeta i eseista Hans Magnus Enzensberger powiedział, że po zimnej wojnie nastąpi wiek chaosu, przemocy i konfliktów. Widząc to co działo się m.in. w Jugosławii powiedział, że świat jest zdefiniowany przez – niemożność odróżnienia zniszczenia od samozniszczenia. Nie ma już potrzeby legitymizowania swoich działań. Przemoc uwolniła się od ideologii.
No i okazuje się, że Enzensberger miał rację.
Materiał powstał na podstawie konsultacji z Mariią Linnik. Dziękujemy.